Overblog
Editer l'article Suivre ce blog Administration + Créer mon blog

Rodzicielska Biblioteczka Laicka

101 argumentów za niewiarą

101 argumentów za niewiarą

Zbliżają się święta i czas prezentów. Wypowiadałam się ostatnio często w różnych magazynach na temat tego, że owszem, ateiści też obchodzą Gwiazdkę, pomyślałam sobie, więc w sposób naturalny, że fajnie by było zrobić ateistyczny prezent. Dziecku, sobie, innym rodzicom. No i sprawiłam sobie na próbę książkę pt. „101 argumentów za niewiarą”. S.C Hitchcock’a. (wyd. Czarna Owca, Warszawa 2011) Na okładce zakaz wjazdu dla boga, napis stop, wśród chmurek. Jest zabawnie i dzieciowo.

We wstępie dowiaduję się, iż autor książki, nawołując w niej do nieskrępowanego ateizmu, sam występuje pod pseudonimem. Przyznam, iż z mety mnie to do niego zdystansowało. Nigdy nie wstydziłam się moich przekonań, tego co robię i piszę, choć doświadczyłam na swojej skórze i niechęci, i obelg. Każda postawa pod prąd ma swoje konsekwencje, trudno jednak zachęcać innych, kryjąc się samemu za wymyślonymi personaliami! Próbując dotrzeć do prawdziwego nazwiska autora, znalazłam wzmiankę w oryginalnej (amerykańskiej) wersji tej pozycji, o tym, iż została opublikowana pod pseudonimem za sprawą wydawnictwa. Tłumaczy to ono w sposób następujący: „Autor jest ojcem rodziny, mieszkającym w wyjątkowo religijnej części Środkowej Ameryki. Otrzymał śmiertelne pogróżki po tym, jak wystosował do lokalnej gazety listy, sprzeciwiające się wojnie w Iraku. Wydawca obawia się najgorszego, jeśli książka ta pojawi się pod jego prawdziwym nazwiskiem.” Dobra. Szkoda, że nie wyjaśnił tej sprawy piszący wstęp Tom Flynn – redaktor naczelny amerykańskiego magazynu „Free Inquiry”. Swoją drogą, jeśli wydawca drukuje powyższe tłumaczenie można i tak dojść, jeśli jest się ekstremistą, po nitce do kłębka i odkryć nazwisko sąsiada, który „101 argumentów” napisał. Zwłaszcza iż autor z nazwiska wymienia ludzi, którym dziękuje za wsparcie i współpracę (a może to też jedynie pseudonimy?)

Przystępuję do lektury właściwej, a czyta się lekko. Jest to wszak pozycja nie tylko dla rodziców ale i dla małolatów w wieku powiedzmy od 10, bardziej może 12 lat w górę. Młodsi powinni czytać w asyście rodziców. Styl typowo amerykański – dużo powtórzeń i przeformułowań. Nie jest to krytyka, dzieciom powinno odpowiadać.

Niektóre stwierdzenia Hitchcocka są rzeczywiście stanowcze i ma facet do tego święte prawo – skoro ludzie religijni przekazują swoim dzieciom, iż jest wiara dobrem (absolutnym), to ateiści mają prawo mówić na odwrót. Nie mylmy wolności słowa z brakiem tolerancji! „Religia jest jak palenie” – pisze autor. Tłumaczy w ten sposób, że większość z nas próbuje palenia nawet jako dzieci, a zanim się spostrzeże, że wpadnie w nałóg, jest już za późno i wzbogaca przemysł tytoniowy, niszcząc sobie zdrowie. Celne stwierdzenie. Z religią jest podobnie. Jest również zdanie o tym, żeby nie mieć pretensji do rodziców, za to, że wychowali nas w wierze i że „nie ma powodu, by odmawiać szacunku ludziom religijnym, nie musisz jednak szanować ich wierzeń.” Osobiście rozwinęłabym bardziej tę ważną myśl, ale przejdźmy dalej.

Zabawna manipulacja z przemianowaniem boga na Niewidzialnego Latającego Klauna, w którego trzeba wierzyć i podstawienie go zamiast pojęcia boga w dyskusjach religijnych daje dobry efekt. Trzeba przyznać, pomaga zrozumieć bezsensy religii. Jeśli ktoś chce się obejść z religią łagodnie, raczej nie powinien nawet tego rozdziału, ani książki w ogóle otwierać. Sama postać klauna, z natury rzeczy, ośmiesza religię i wierzących. Taki najwyraźniej był zamiar autora, możemy się z tym zgadzać, lub nie. Natomiast już fakt, iż w wymyślonej rozmowie między wierzącym, a ateistą, ten pierwszy traktuje drugiego słowem „głupcze”… No cóż. Chyba w takim razie należałoby dorzucić, iż jest to rozdział o skrajnej nieprzychylności wyznawców boga (jakiegokolwiek) do jego „nie wyznawców”. Przyznam, że amalgamat „religia jest bezsensowna-śmieszna, a wierzący naiwni-agresywni” wydaje mi się dużym uproszczeniem rzeczywistości. Nie dlatego, że tak nie bywa, bo wystarczy spojrzeć czy to na naszych polityków, czy na ostatnie wydarzenia na świecie (zamachy), niemniej jednak takie przedstawianie sprawy nie tylko uwrażliwia na bezsensy religii, lecz również przedstawia w złym świetle standardowego jej wyznawcę. A że większa część ludzkości to wyznawcy jakiejś wiary, łatwo dziecku wyciągnąć wniosek, że niemal każdy z nich będzie traktował nas jak „głupca”. Nie jestem przekonana do uprzedzania dzieciaków do większości mieszkańców tej planety.

Podoba mi się fragment w następnym rozdziale, mówiący o tym, że postawa Hioba (patrz też nadstawianie drugiego policzka) jest kompletnym bezsensem i że ateiści wykazują znacznie więcej rozsądku , wierząc iż są kowalami własnego losu!

Tu jednak następuje cały długi rozdział „Ateizm jako „wiara””, z którego wyciągnąć idzie jeden bardzo przesadzony wniosek, który streszczę cytatem ze strony 35 „Wszystko, co stworzyła ludzkość, działa prawidłowo dlatego, że zakładamy, że boga nie ma.” Nic dodać, nic ująć. Jedynie ateiści są na tyle mądrzy, gdyż są ateistami!, aby pchnąć rozwój cywilizacji do przodu! Jest wielce prawdopodobne, może nawet oczywiste, iż łatwiej pcha się naukę i cywilizację do przodu, gdy nie mamy hamulców w postaci religijnych wizji świata, nauki, postępu, historii, powstania świata itd. Nie da się jednak ukryć, a autor zdaje się to ignorować, iż przez długie wieki ateizm był po prostu nie do pomyślenia i nawet wielcy humaniści i reformatorzy, jak Kopernik, byli ludźmi wierzącymi. Przypomina mi to trochę scenkę z „Seksmisji” : „A może Curie - Skłodowska to też kobieta?!” Popadanie w skrajność może prowadzić i do śmieszności, ale i do nonsensów, wręcz przekłamania historycznego. Że nie wspomnę o pogardzie dla innego człowieka (nie jestem pewna, że to właśnie ma głosić ateista, skierowany na humanizm) – wierzysz? Znaczy nie umiesz myśleć. Nic nie osiągniesz.

Według Hitchcocka ludzie wierzący w ogóle, gdyby naprawdę byli wierzący, nie powinni robić dosłownie nic, wychodzą przecież z założenia, że bóg jest wszechmogący. Mogliby usiąść i czekać, aż "gołąbki same im wpadną do gąbki". Nie należy nawet wozić rannych w wypadku dzieci do szpitala, bo skoro wierzymy w boga, a zatem w cuda, to uzdrowieniem ofiary winien zająć się najwyższy. Jeśli zaś przez przypadek jesteśmy ateistami i zabierzemy ją do lekarza, a ten okaże się religijny to, zgodnie że swoimi przekonaniami, jeśli naprawdę posiada wiarę, winien odmówić pomocy i... odmówić modlitwę. Takie przedstawienie sprawy jest nie tylko karykaturalne, ale i obraźliwe, zwłaszcza wobec naszych bliskich (np. rodziców, dziadków), którzy pozostają wierzący i których kazał autor, parę stron wcześniej, szanować. Na następnych kartach zmienia nieco front i próbuje udowodnić nielogiczność wiary, skoro pozwala się nam nie wierzyć w uzdrowienia na co dzień, ale każe wierzyć w Jezusa i rozstąpienie się Morza Czerwonego.

Podobnie nieprzekonywująca i nienaturalna jest (jak dla mnie) opowieść o tym, jak ludzie religijni wyjaśniają (lub powinni wyjaśniać, gdyby naprawdę byli wierzący) powstanie i istnienie świata. Otóż, nie wierząc w nic poza bożymi rozwiązaniami powinni mawiać np. " Cząsteczki wody poruszają się szybciej pod wpływem ciepła, dlatego, że wieczna, niewidzialna istota boską o nieskończonej złożoności tak to właśnie zaprojektowała." Może i prawda, ale świat nie jest czarno-biały. Nie dzieli się na bezmyślnie wierzących i bezgranicznie inteligentnych ateistów.

Lepiej idzie Hitchcockowi wyjaśnianie ewolucji (contra kreacjonizm i inteligentny projekt). Przyznaję, że pomimo bzdurnego zdania iż "potomstwo dwojga osobników różni się od siebie (...) jeśli pominąć przypadek identycznych bliźniąt" (jeśli uważamy młodego czytelnika za wystarczająco inteligentnego, żeby objaśnić mu teorię ewolucji, dlaczego wciskać mu kit, że bliźnięta są identyczne?) prawie cała reszta rozdziału jest logiczna. Mnie najbardziej przydała się opowieść o upierzeniu dinozaurów, dzięki której przybliżyłam ewolucję mojej dziewięciolatce. W rozdziale tym kilka dobrze skonstruowanych wytłumaczeń ewolucji i pomysłów, jak odeprzeć argumenty kreacjonistów ( choć mentalność ludzi religijnych ogólnie znów została spłycona: wóz albo przewóz-jeśli jesteś wierzący musisz wierzyć w stworzenie człowieka). Przytacza Dawkins'owy "eksperyment" ze zdjęciem z różnych okresów życia człowieka. Zabawnie proponuje odtworzenie Adama z prochu w warunkach laboratoryjnych, aby stwierdzić na koniec wyjątkowo racjonalistycznie, iż "Inteligentny Projekt jest nieweryfikowalny [więc] nie jest teorią naukową". No i jako taki nie nadaje się np. do nauczania w szkole.

Problem Hitchcocka polega, uogólniając, na dwubiegunowości. Religijne-obsukrantystyczne i złe, ateistyczne - oświeceniowe i wspaniałe. Sama wiem i przekonałam się ostatnio na własnej skórze, że nie ma czegoś takiego, jak " jednoznacznie dobra religia i jedynie źli, wypaczający ją wyznawcy". Gdyby była jednoznacznie dobra, nie byłoby co wypaczać. Niemniej jednak, jak na ateistę humanistę, którym niby jest, autor zbyt często nie tylko upraszcza naturę ludzką do czarno-białych schematów, ale także robi z większości społeczeństwa ciemniaków. Tylko dlatego, że wierzą w któregoś z bogów, podczas gdy na samym początku pisał o tym, jak to nie jesteśmy winni temu, że nauczono nas wierzyć.

Poza tym sam prezentuje pewne braki, np. twierdząc, że katolicy i protestanci wywodzą swoje podejście do seksu z... filozofii greckiej! Nawet jeśli uważa, że ma tutaj zastosowanie arystotelesowska teoria celowości, to porównanie chrześcijańskiego purytanizmu i nietolerancji do filozofii kraju, gdzie przeszkód nie stawiano homo i biseksualistom jest wątpliwej wiarygodności...

Autor ma bez wątpienia rację, podkreślając okropności Biblii (Sodoma i Gomora), wytykając niespójność jej tekstów, hipokryzję jej wyznawców, przytaczając dowody na zło lub (do wyboru) nieistnienie boga (np. cierpienia dzieci, tortury, wojny itd.). Podaje ciekawy przykład Biblii Jeffersona - znany naukowiec "wykasował" z niej nierealne cuda i przedstawił jako szlachetną, humanistczną księgę. Wreszcie rozdział ( "Niech kupujący mają się na baczności") o moralności, niezależnej od wiary wnosi ważne przesłanie do życia dzieci i młodzieży i wspomaga rozmowy rodziców - ateistów z potomstwem.

Każdy wybrać musi sam w pozycji tej, co może mu się przydać, a co odrzucić, w moim przekonaniu sporo jest do odrzucenia, niestety. Obok ciekawych wyjaśnień, autora cechuje tak wielka pewność siebie (a popełnia i błędy, pisząc np. o plemnikach z których powstaliśmy , a które "przeżyły ciążę i poród i stały się ludźmi" - niezbyt to zgodne z biologiczną rzeczywistością...) i swoich poglądów, że nie przyznaje innym prawa do posiadania swoich, dzieli więc ludzi, jak już pisałam, na mądrych ateistów i niemądrych wierzących, jednocześnie piętnując w taki sposób myślenia u tych drugich.

Partager cet article
Repost0
Pour être informé des derniers articles, inscrivez vous :
Commenter cet article